Instytut Pamięci Narodowej
Wyszukiwarka
Podziemie zbrojne, Żołnierze Niezłomni

Mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”

(1918 – 1949)

W czasie niemieckiej okupacji cichociemny, bronił ludność Zamojszczyzny przed represjami, a jako szef Kedywu AK w Inspektoracie Lublin-Puławy przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Po wojnie jeden z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki. Najbardziej znany i poszukiwany przez szwadrony NKWD i UB żołnierz Lubelszczyzny.

Podczas próby przedostania się na Zachód, wskutek zdrady, aresztowany.

Po trwającym ponad rok, brutalnym śledztwie, skazany na karę śmierci i 7 marca 1949 r., wraz z sześcioma podkomendnymi stracony w katowni bezpieki na ul. Rakowieckiej w Warszawie. W Lublinie, z inicjatywy Fundacji "Pamiętamy", związanej z Ligą Republikańską, odsłonięto niedawno pomnik "Zapory".

 

WYBITNY DOWÓDCA

Hieronim Dekutowski urodził się 24 września 1918 r. w Tarnobrzegu.

Harcerz drużyny im. Jana Henryka Dąbrowskiego, członek Sodalicji Mariańskiej. Ochotnik wojny obronnej 1939 r., 17 września przekroczył granicę z Węgrami i został internowany. Uciekł z obozu i przedostał się do Francji, gdzie walczył z Niemcami w ramach PSZ, ewakuowany następnie do Anglii. W marcu 1943 r. zaprzysiężony jako cichociemny przyjął pseudonim "Zapora" i "Odra". W nocy z 16 na 17 września 1943 r., w ramach operacji o kryptonimie "Neon 1", został zrzucony do Polski na placówkę "Garnek" 103 (okolice Wyszkowa). Lot z Anglii Halifaxem BB-378 "D", należącym do Dywizjonu RAF trwał 12 godzin i 30 minut (poprzednia próba z 9/10 września nie udała się z powodu niskich chmur i braku paliwa w samolocie; część Halifaxów z polskimi skoczkami zestrzelili Niemcy).

Początkowo Dekutowski dowodził oddziałem AK w Inspektoracie Zamość, broniąc ludność Zamojszczyzny przed wysiedleniami. W styczniu 1944 r. mianowany szefem Kedywu AK w Inspektoracie Lublin-Puławy.

Władysław Siła-Nowicki, powojenny przełożony Dekutowskiego, w swoich wspomnieniach zapisał: "Wkrótce zyskał opinię wybitnego dowódcy.

Cechowała go odwaga, szybkość decyzji a jednocześnie ostrożność i ogromne poczucie odpowiedzialności za ludzi. Znakomicie wyszkolony w posługiwaniu się bronią ręczną i maszynową, niepozorny, ale obdarzony wielkim czarem osobistym umiał być wymagający i utrzymywał żelazną dyscyplinę w podległych mu oddziałach, co w połączeniu z umiarem i troską o każdego żołnierza zapewniało mu u podkomendnych ogromny mir. Nazywali go »Starym«, choć nie miał jeszcze trzydziestu lat".

Ok. 200-osobowe oddziały podległe "Zaporze" przeprowadziły 83 akcje bojowe i dywersyjne. Brał udział w akcji "Burza" na Lubelszczyźnie, po czym bezskutecznie próbował iść na pomoc walczącej Warszawie.

WDZIĘCZNOŚĆ UBEKA

Po wejściu Sowietów Dekutowski nie ujawnił się. Poszukiwany przez NKWD i UB, ukrywał się na dawnych AK-owskich kwaterach. Dlaczego nie złożył broni?

Bohdan Urbankowski w książce "Czerwona msza" napisał: "Zaczęło się od tego, że czterej żołnierze »Zapory«, mieszkający w okolicach Chodla, zostali zaproszeni na tamtejszy posterunek. Dowódca posterunku MO/UB, Abram Tauber, był uratowanym przez jednego z nich Żydem, kilkakrotnie znajdował przytulisko w melinach »Zaporczyków«, po wejściu Rosjan został szefem UB w Chodlu. AK-owcy mogli spodziewać się jakiejś wdzięczności, tymczasem Tauber kazał ich wszystkich powiązać i własnoręcznie, jednego po drugim, zastrzelił. W odwecie Dekutowski rozbił posterunek w Chodlu. Data tego ataku – noc 5/6 lutego 1945 – oznacza początek Powstania Antysowieckiego na tych terenach".

Wkroczenie Sowietów oznaczało masowe represje i mordy na Polakach, szczególnie żołnierzach AK. Jeśli uniknęli wywózki na Sybir, trafiali do katowni UB na Zamku Lubelskim (gdzie, prócz innych morderców, działał m. in. ścigany dziś przez Instytut Pamięci Narodowej Salomon Morel). "Zapora" nie mógł stać z boku. Walce o wolną Ojczyznę poświęcił nawet prywatne życie. Ukochanej narzeczonej powiedział: "Idę do lasu, nie wiem, czy przeżyję, nie możemy być razem". W odpowiedzi na komunistyczny terror stworzył poakowski oddział samoobrony (liczący, podobnie jak w czasie niemieckiej okupacji, ok. 200 osób), który dokonał szeregu brawurowych akcji odwetowych przeciwko NKWD, UB, KBW i MO.

"TRZĘŚLI" LUBELSZCZYZNĄ

Latem 1945 r., na rozkaz dowództwa, po ogłoszonej przez "ludową" władzę amnestii rozwiązał oddział (część jego żołnierzy ujawniła się).

Sam, uważając amnestię za oszustwo i podstęp, wraz z kilkoma podkomendnymi chciał przedostać się na Zachód, ale grupa została rozbita przez UB pod Świętym Krzyżem w Górach Świętokrzyskich. Wkrótce ponowili próbę – tym razem, po przejściu "zielonej granicy", dopadła ich czeska bezpieka. "Zapora" dotarł do Pragi, ale nie znając dalszej trasy (w ambasadzie USA nie chcieli mu pomóc, twierdząc, że zajęte przez Sowietów Czechy to demokratyczny kraj) wrócił do kraju z grupą repatriantów. Na Lubelszczyźnie, jako najwybitniejszemu dowódcy, podporządkowała mu się większość oddziałów i wszedł w skład powstającego właśnie Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WiN). Znów prowadził akcje obronne i zaczepne przeciw komunistom, zadając im znaczne straty.

Dlaczego "Zaporczycy" byli dla bezpieki szczególnie niebezpieczni?

Władysław Siła-Nowicki: "Około dwustu-dwustu pięćdziesięciu ludzi o wysokim poziomie ideowym, dobrze uzbrojonych i wyszkolonych, utrzymywanych w dyscyplinie »trzęsło« połową województwa. Stan ten przypominał pewne okresy powstania styczniowego, gdy władza państwowa ustabilizowana była jedynie w dużych ośrodkach, zaś w terenie istniała tylko iluzorycznie. Oczywiście partyzantka opierała się na pomocy miejscowej ludności ogromnej większości wsi, udzielającej ofiarnie poparcia, kwater i informacji".

Rafał Wnuk w książce "Lubelski Okręg AK-DSZ-WiN 1944-1947" pisze, że oddziały Dekutowskiego "rozbudowały swą siatkę od Lubartowskiego na północy do Tarnobrzeskiego na południu i od Zamojszczyzny po wschodnią Kielecczyznę". Pomoc "Zaporczykom" niósł klasztor w podlubelskiej Radecznicy, gdzie odbywały się również narady dowódców.

DWA RAPORTY

Z raportu Iwana Sierowa, gen. NKWD, szefa Smierszu (16 IV 1945 r.):

"Grupa uzbrojonych bandytów, licząca 11 osób, dokonała napadu na oddział banku w Lublinie, skąd zrabowała 200 000 złotych. Znajdujący się tam podczas napadu naczelnik pierwszej sekcji Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego województwa lubelskiego porucznik Kulwaniewski stawił rabusiom opór i został zabity". W rzeczywistości oddział "Zapory" zabrał 1.170 tys. zł, pierwsza sekcja WUBP w Lublinie była tą najgorszą – śledczą, a Antoni Kulwaniewski był członkiem WKP(b), oficerem Armii Czerwonej i LWP, absolwentem szkoły funkcjonariuszy bezpieczeństwa w Kujbyszewie.

W ramach odwetu za akcję Dekutowskiego sowieci aresztowali 43 osoby, z czego 13 skazali na karę śmierci i stracili w podziemiach Zamku Lubelskiego.

W innym raporcie, sporządzonym przez lubelski okręg WiN (III 1946 r.), czytamy: "Urzędy bezpieczeństwa działają pod wyłącznym kierownictwem NKWD. W działalności swojej posługują się podstępem. W końcu marca grupa cywilna UB, występująca jako grupa dywersyjna AK, powołując się na »Zaporę«, zażądała kontaktu na komendanta placówki w Chodlu, lecz zapytani, zorientowawszy się w porę, podstęp udaremnili.

Grupa ta udała się następnie do Bełżyc, gdzie ułatwiono jej kontakt na komendanta placówki. Żądano od niego ściągnięcia ludzi celem rzekomego urządzenia napadu wspólnego na posterunek MO. W wyniku rozstrzelano komendanta placówki oraz kilku jego ludzi".

MONIAKI, CZYLI MOSKWA

Stefan Korboński, działacz PSL Mikołajczyka, w książce "W imieniu Kremla" pod datą 3 października 1946 r zapisał: "komunikat PAP z Lublina, według którego »bandy« »Zapory« z WiN i »Cisego« z NSZ, uzbrojone w broń maszynową, razem 50 osób, napadły na wieś Maniaki i spaliły ją, w tym 11 gospodarstw należących do b. akowców.

Przypis Korbońskiego: "Mowa o starciu oddziału Hieronima Dekutowskiego »Zapory« 23 IX 1946 z ormowcami ze wsi Moniaki (a nie Maniaki), nazywanej potocznie Moskwą, zakończonym śmiercią jednego z nich i wymierzeniem kary chłosty pozostałym".

I komentarz: "Najlepszy jest ten pomysł, że członkowie WiN, który składa się z nieujawnionych akowców, niszczą własność swych ujawnionych towarzyszy broni. (…)  Te kłamstwa są obliczone na obudzenie w społeczeństwie oburzenia przeciwko podziemiu. Przypomina mi to tolerowanie przez gestapo bandytów, by ich zbrodniami obarczyć ówczesną konspirację i zohydzić ją w oczach kraju. Nauka nie poszła w las i dzisiaj mają w bezpiece wiernych naśladowców. Nie darmo ją ludzie nazywają »czerwone gestapo«". Wieś Moniaki (obok kilku innych na Lubelszczyźnie) jeszcze przed wojną była wylęgarnią komunistycznej zarazy – późniejszych AL-owców, milicjantów i ubeków. "Zapora" rozbił wiele placówek MO i UB. Schwytanym komunistom na ogół wymierzał kary chłosty, a następnie puszczał ich wolno. Jeśli zabijał, to nie za samą przynależność do PPR, czy bezpieki, ale za wyjątkowo szkodliwą działalność, choć wielu UB-eków też oszczędził. Odbijał też więzienia, wypuszczając aresztowanych. Jego oddział był przygotowany do akcji na Zamek Lubelski, a nawet na areszt na Rakowieckiej w Warszawie, ale w obu przypadkach jakiś kapuś doniósł o tych planach UB.

Dzięki posiadaniu zdobycznych samochodów ciężarowych "Zaporczycy" potrafili dokonać w ciągu doby kilku akcji na terenie dwóch, a nawet trzech powiatów i błyskawicznie „odskoczyć”. Ciągle zmieniali kwatery, nigdy nie stacjonowali dwa razy z rzędu w tej samej wiosce.

HELIKOPTEREM Z WARSZAWY

Po kolejnej amnestii z lutego 1947 r., razem z Władysławem Siła-Nowickim „Stefanem” (inspektorem WiN na Lubelszczyźnie) Dekutowski podjął rozmowy z przedstawicielami Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (m. in. z płk Józefem Czaplickim, dyr. Departamentu III MBP – ds. walki z bandytyzmem, czyli niepodległościowym podziemiem; ze względu na swoją nienawiść do AK-owców nazywanym "Akowerem" i płk. Janem Tatajem, szefem WUBP w Lublinie) o warunkach ujawnienia się lubelskiej partyzantki niepodległościowej.

Władysław Minkiewicz w książce "Mokotów, Wronki, Rawicz. Wspomnienia 1939-1954" pisze: "W rezultacie w lasach na Lubelszczyźnie odbyła się konferencja, na którą przylecieli helikopterem z Warszawy wiceminister bezpieki Romkowski [Roman Romkowski – Natan Grunsapau-Kikiel – red.], oraz dyrektor Departamentu Politycznego MBP, Luna Bristigerowa". Porozumienia nie zawarto, gdyż bezpieka nie zgodziła się, aby aresztowani wcześniej WiN-owcy odzyskali wolność.

Siła-Nowicki: "Kiedyś w trakcie tych rozmów, po podpisaniu pewnych punktów porozumienia, grupa ludzi od »Zapory« i obstawa dygnitarzy MBP zdrowo wspólnie popiła, zawsze jednak na zasadach równości, tak aby żadna ze stron nie pozostawała bezbronna [obie strony były uzbrojone i w równej liczbie ludzi – red.]. Potem wszyscy wsiedli do trzytonowej ciężarówki »Dodge« ze sprzętu amerykańskiego, dostarczonego armii radzieckiej. Samochód prowadził »Zapora«. Wyszkolony w prowadzeniu samochodów w warunkach terenowych, na znanej sobie gruntowej drodze pojechał z szaloną szybkością, jakby szukając śmierci. Na jednym z zakrętów wóz zarzucił, uderzył w drzewo i rozbił się na kupę szmelcu. O dziwo – nikomu z jadących nic się nie stało!".

KAPUŚ "OPAL"

W wyniku nieudanych rozmów „Zapora”, razem z dowódcami pododdziałów swojego zgrupowania, podjął kolejną próbę przedostania się na Zachód. 12 września 1947 r. wydał swój ostatni rozkaz, przekazując dowództwo kpt. Zdzisławowi Brońskiemu "Uskokowi". W prywatnym liście do "Uskoka" napisał: "Ja dziś wyjeżdżam na angielską stronę – jestem umówiony z chłopakami co do kontaktów, jak będę po tamtej stronie. Stary – najważniejsze nie daj się nikomu wykiwać i bujać, jak tam wyjadę, załatwię nasze sprawy pierwszorzędnie – kontakt będziemy mieć i tak. Czołem – Hieronim" (W 1949 r. "Uskok" zdetonował pod sobą granat, nie chcąc wpaść w ręce UB podczas obławy.)

Ludzie "Zapory", docierając kolejno (w połowie września 1947 r.) na punkt przerzutowy w Nysie na Opolszczyźnie trafiali bezpośrednio w ręce katowickiego UB. Dekutowski wpadł 16 września. Dziś już wiadomo, że jednym z agentów, który doprowadził do aresztowania "Zapory" i jego ludzi był jego zastępca Stanisław Wnuk "Opal".

Podstępnie schwytanych przewieziono na Rakowiecką i poddano brutalnemu śledztwu. Przesłuchiwali: Jerzy Kędziora i znany sadysta Eugeniusz Chimczak (sporządził również akt oskarżenia). Tak było przez ponad rok.

W NIEMIECKICH MUNDURACH

Stefan Korboński: O tym, że "bandyta Zapora" to Hieronim Dekutowski "opinia publiczna" dowiedziała się dopiero po rozpoczęciu procesu.

3 listopada 1948 r. w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie, prócz Dekutowskiego, na ławie oskarżonych zasiedli jego podkomendni: kpt. Stanisław Łukasik, ps. Ryś, por. Jerzy Miatkowski, ps. Zawada – adiutant, por. Roman Groński, ps. Żbik, por. Edmund Tudruj, ps. Mundek, por. Tadeusz Pelak, ps. Junak, por. Arkadiusz Wasilewski, ps. Biały i ich polityczny przełożony Władysław Siła-Nowicki. Oskarżał: Tadeusz Malik. Sądzili: Kazimierz Obiada i Wacław Matusiewicz (ławnicy) i Józef Badecki (przewodniczący; sądził też rotmistrza Witolda Pileckiego i wielu innych patriotów).

Władysław Siła-Nowicki: "Pani Stillerowa [obrońca Nowickiego – red.] poinformowała mnie, że przewodniczący składu Józef Badecki znany jest z bardzo uprzejmego prowadzenia rozpraw i bardzo surowych wyroków. 

Istotnie, sędzia Badecki, zimny morderca był cały czas bardzo grzeczny. Od początku zresztą wszyscy byliśmy dla niego morituri…".

Nowicki pisze, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu: "Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu".

W sądzie wszyscy zachowali się godnie, nie kajali się, nie przyznawali się do absurdalnych zarzutów. "Zapora" wziął na siebie całą odpowiedzialność.

15 listopada 1948 r. "sąd" skazał "Zaporczyków" na kilkakrotne kary śmierci. Po rozprawie przewieziono ich ponownie na Rakowiecką, również w niemieckich mundurach i pod silnym konwojem. Dekutowski znów został poddany brutalnemu śledztwu, ale podobnie jak wcześniej nikogo nie wydał.

Władysław Minkiewicz: "Wożono ich potem z workami na głowach, żeby ich nikt nie rozpoznał (z obawy przed ewentualnym odbiciem) jako świadków na rozmaite procesy podległych im członków WiN-u".

ZESKOCZYĆ NA CHODNIK

"Ognisko zamętu i pożogi"

Uzasadnienie wyroku WSR w Warszawie z 15 listopada 1948 r.:

"Ośrodki dyspozycyjne reakcji polskiej w postaci tzw. emigracyjnego rządu londyńskiego, czy też korpusu Andersa, będące zresztą powiązane z agenturami imperialistycznych kół kapitalistycznych, wykorzystały dla swych celów specjalne warunki topograficzne woj. lubelskiego, oraz pewną ilość zbałamuconych członków byłych »AK« z czasów okupacji niemieckiej. (…) Ośrodki dyspozycyjne znalazły odpowiednich zwolenników swej ideologii na przywódców. Do nich zaliczają się oskarżeni. Oskarżony Nowicki reprezentuje raczej [sic! – red.] czynnik inspiracyjny, jak sam nazywa polityczny. (…) Inni oskarżeni z Hieronimem Dekutowskim ps. »Zapora« na czele, są czynnikiem właściwie [sic! – TMP] wykonawczym, o dużym zakresie działania. Tworzą oni ośrodek działalności band terrorystyczno-rabunkowych i dywersyjnych pełniąc tam funkcje przeważnie dowódców band. Bezwzględność i okrucieństwo oskarżonych zostało wyzyskane przez ich wyższe kierownictwo do tworzenia na terenie woj. lubelskiego w okresie od lipca 1944 r. aż do mniej więcej [sic! – TMP] połowy roku 1947 ognisko zamętu i pożogi, które dużym wysiłkiem władz i społeczeństwa musiało
być unicestwione".

"Zapora", razem z podwładnymi trafił do celi dla "kaesowców", gdzie siedziało wówczas ponad sto osób. Podjęli próbę ucieczki – postanowili wywiercić dziurę w suficie i przez strych dostać się na dach jednopiętrowych zabudowań gospodarczych, a stamtąd zjechać na powiązanych prześcieradłach i zeskoczyć na chodnik ulicy Rakowieckiej.

Minkiewicz: "Na noc rozkładało się na betonowej podłodze sienniki i ustawiało się wszystkie ławki pod ścianą, a ze stołków robiono w klozecie piramidę, sięgającą aż do sufitu. Po tej piramidzie Józio Górski [więzień kryminalny – red.] wchodził co noc z wyostrzoną o beton łyżką i mozolnie wiercił nią dziurę w suficie, starannie zbierając gruz do typowego więziennego worka, zwanego u nas »samarą«. Potem ten gruz wrzucał do klozetu i spuszczał wodę, żeby nie pozostawiać żadnych śladów. A jak ustrzec się przed kapusiami? W tym celu wszyscy wtajemniczeni mieli kolejno nocne dyżury i w jakiś przemyślny sposób dawali znać Górskiemu, jeśli ktokolwiek z niewtajemniczonych budził się i szedł do klozetu. Górski przerywał wówczas na chwilę pracę i siedział sobie cichutko na szczycie swojej piramidy. (…) Po kilku tygodniach dziura była na tyle szeroka, że Górski wszedł przez nią na strych i odbył trasę aż do okienka nad niskimi budynkami gospodarczymi. W zasadzie można już było podjąć próbę ucieczki, postanowiono jednak zaczekać na czas, kiedy nadejdą noce bezksiężycowe, co dawałoby większą gwarancję uniknięcia pościgu przez często krążące po Rakowieckiej patrole KBW".

Kiedy do zrealizowania planu zostało ledwie kilkanaście dni, jeden z więźniów kryminalnych uznał, że akcja jest zbyt ryzykowna i wsypał uciekinierów, licząc na złagodzenie wyroku. Dekutowski i Siła-Nowicki trafili na kilka dni do karcu, gdzie siedzieli nago, skuci w kajdany.

Nowickiemu pomogły rodzinne koneksje – był siostrzeńcem Dzierżyńskiego. Aldona Dzierżyńska-Kojałłowicz, rodzona siostra twórcy Czeki napisała do Bieruta: "Kocham go jak własnego syna, a więc przez pamięć niezapomnianego brata mego Feliksa Dzierżyńskiego, błagam Obywatela Prezydenta o łaskę darowania życia Władysławowi Nowickiemu".

Inaczej było z Dekutowskim. Na nic zdały się prośby o łaskę jego rodziny, w tym najstarszej siostry Zofii Śliwy, czynione drogą dyplomatyczną przez Prezydenta Republiki Francuskiej (od końca lat 20. mieszkała we Francji, odznaczona Legią Honorową za udział we francuskim ruchu oporu).

CZERWONE TECZKI

Irena Siła-Nowicka, żona Władysława pisze o swojej wizycie w biurze przepustek na ul. Suchej w Warszawie: "Był ranek. Pułkownika, który podpisywał zgody na widzenie nie było. Siadam więc i czekam na niego, a tymczasem sekretarki, młode dziewczyny krzątały się wśród akt. Czerwone teczki – kara śmierci, zielone – wszystko inne. Biorą te czerwone teczki i jedna z nich czyta nazwisko: Dekutowski Hieronim. Jakie śmieszne imię – mówi. A mnie serce zamarło – wiem, co znaczy czerwona teczka! A więc piszą na maszynie jakieś dane o tych skazanych, ale nic poza tym nie wiem – ani kiedy, ani gdzie te wyroki mają być wykonane". 

Nowicka poszła następnie do aresztu na Rakowieckiej: "Wchodzę ze strażnikiem w bramę, potem korytarzem. Obok przechodzą ludzie, niosący na noszach człowieka. Nie wiem, czy był żywy, czy umarły, ale zrobiło to na mnie okropne wrażenie. (…) Po jakimś czasie słyszymy stukot drewniaków – prowadzą więźniów. Widzę Władka. Pyta od razu: co z moimi?

Odpowiadam – nie wiem, zrobiłyśmy wszystko, co było można. Przecież mu nie powiem o tych teczkach na Smolnej. (…) Jak się okazało tego właśnie dnia, 7-go marca 1949 roku rozstrzelano na Mokotowie siedmiu wspaniałych ludzi, towarzyszy broni Władka. A on słyszał te strzały, żegnał się z przyjaciółmi…".

MY NIGDY NIE PODDAMY SIĘ!

Egzekucję zarządził prezes Najwyższego Sądu Wojskowego Władysław Garnowski.

Ewa Kurek w książce "Zaporczycy" pisze o ostatnich chwilach Dekutowskiego: "Miał trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane paznokcie. – My nigdy nie poddamy się! – krzyknął, przekazując przez współwięźniów swe ostatnie posłanie. Według dokumentów, wyrok wykonano przez rozstrzelanie [o godz. 19.00 – TMP]. Mokotowska legenda głosi jednak, że ubowscy kaci zapakowali majora »Zaporę« do worka, worek powiesili pod sufitem i strzelali, sycąc swą nienawiść widokiem płynącej spod sufitu niepokornej krwi. Potem, w pięciominutowych odstępach, mordowali jego żołnierzy: »Rysia«, »Żbika«, »Mundka«, »Białego«, »Junaka« i »Zawadę«".

GLORIA VICTIS !!!

Tadeusz M. Płużański

Opcje strony